Niewielkie (ok. 40 000 mieszkańców) powiatowe miasto. Blisko centrum jeden duży supermarket otoczony wianuszkiem trzech mniejszych „discountów”. Na kilku podmiejskich osiedlach jeszcze jeden duży „sklep wielkopowierzchniowy” i kilka mniejszych. W sąsiednim dużo mniejszym miasteczku do kilku marketów (jeden duży i dwa mniejsze) dochodzi jeszcze spora hurtownia odzieży używanej.
Rozumiem że inwestorzy chcą zlokalizować sklep w najbardziej korzystnym miejscu. Dlaczego jednak władze miast i miasteczek na to pozwalają? Podawane są min. takie argumenty: inwestor tworzy miejsca pracy a klienci zyskują na większej konkurencji ponieważ mogą kupić tańsze produkty.
Dzisiejszy protest pracowników supermarketów kolejny raz przypomina o micie tworzenia miejsc pracy przez duże sieci handlowe (a zapomina się o tracących dochody właścicielach i pracownikach upadających małych sklepików). Warunki zatrudnienia (często na czas określony) i warunki płacowe (krótko – jałmużna) ani nie dają osobom zatrudnionym poczucia stabilizacji, tak ważnej do normalnego życia, ani nie tworzą z nich „siły nabywczej” zdolnej do kupienia czegoś więcej niż podstawowe produkty niezbędne do egzystencji.
Co zaś do tańszych produktów. Nikogo nie dziwi, że jeden samochód kosztuje 30 000 zł a drugi 300 000 zł. Ba, mamy świadomość, że różnica ceny wynika z różnicy w charakterze i jakości produktu. Nie inaczej jest z towarami sprzedawanymi w supermarketach i w innych sklepach – różnica w cenie w niemałym stopniu wynika z różnicy w jakości (pomijam problem różnych ulg i relacji sieci handlowych z fiskusem – płacą podatki czy nie płacą?).
A my mamy się cieszyć z faktu, że kupujemy (podobno tanio) produkty niskiej jakości? Niektórzy niech kupują je najlepiej w miejscu pracy. A po ubranie do hurtowni …